Złoto bije kolejne rekordy, srebro dobija do symbolicznej bariery 50 dolarów za uncję, a inwestorzy zastanawiają się, czy to dopiero początek, czy raczej finał szaleństwa na rynku metali szlachetnych. O historii, teraźniejszości i przyszłości złota oraz srebra w najnowszym odcinku podcastu „GPW – Gospodarczy Punkt Widzenia” rozmawiają Aleksander Ogrodnik i Krzysztof Kolany, główny analityk Bankier.pl.
Złoto bije rekordy wszech czasów
– „Zameldowaliśmy się na 3922 dolarach, to nowy rekord wszech czasów – i to nie tylko nominalnie, ale też realnie, po uwzględnieniu inflacji” – mówi Krzysztof Kolany. Tym samym przebity został historyczny szczyt z 1980 r., a złoto ma za sobą serię kilkudziesięciu rekordów w tym roku.
Dziś metal traktowany jest przede wszystkim jako okazja do spekulacji, ale złoto to przede wszystkim polisa ubezpieczeniowa w portfelu inwestora. – „Złota nie kupujemy po to, aby na nim zarobić, tylko jako zabezpieczenie na wypadek kryzysu. W portfelu indywidualnego inwestora udział złota powinien wynosić raczej 10–20 proc., nigdy całość” – podkreśla analityk.
Widać to zresztą po zachowaniach banków centralnych - "NBP po osiągnięciu poziomu 20 proc. zdecydował się na podwyższenie udziału złota w ogólnej rezerwie do 30 procent" - powiedział Aleksander Ogrodnik.
Srebro – zawsze w cieniu, ale coraz głośniej
Srebro, nazywane nieco ironicznie czy nawet złośliwie „złotem dla ubogich”, podąża tropem królewskiego metalu. Od października 2024 r. jego cena wzrosła z 32 do blisko 48 dolarów za uncję. Kluczowy pozostaje poziom 50 dolarów – historyczna bariera, do której rynek podchodzi już trzeci raz od lat 80.
– „Nominalnie jest szansa, że tym razem 50 uda się przebić. A jeśli relacja złoto/srebro spadłaby w okolice historycznej mediany, cena srebra mogłaby dojść nawet do 100 dolarów za uncję” – wyjaśnia Kolany.
Różnica między metalami jest jednak zasadnicza: złoto pełni funkcję monetarną i rezerwową, natomiast srebro to dziś głównie metal przemysłowy – od elektroniki i fotowoltaiki po jubilerstwo.
Co napędza rajd?
Na rynki metali szlachetnych oddziałuje słabszy dolar, cięcia stóp procentowych w USA i Europie, a także zakupy banków centralnych. – „Od marca 2022 r. banki centralne, zwłaszcza rynków wschodzących, kupują złoto jak szalone. Dołączyły do nich fundusze ETF i prywatni inwestorzy, co napędziło hossę” – wylicza Kolany.
Nie bez znaczenia jest też geopolityka i obawy o przyszłość dolara jako głównej waluty rezerwowej. –
„To, co widzimy na rynku złota, to erozja wiary w siłę nabywczą dolara i obawa przed resetem monetarnym” – ocenił Krzysztof Kolany.
Swój spory i jeszcze nieznany nam udział mają w tym Chiny które, chociaż raportują złote rezerwy na poziomie ok. 2300 ton, to jednak w branży panuje konsensus, że za Wielkim Murem może kryć się go znacznie więcej i pewnego dnia, być może, Pekin ogłosi - "Mamy 100 ton więcej niż USA".
Przegrzany rynek?
Hossa na złocie i srebrze sprawia jednak, że rynek wygląda na mocno rozgrzany. – „Mamy paraboliczny wzrost, stopy zwrotu niespotykane od kilkudziesięciu lat. To aktywo, które miało być stabilizatorem, dziś daje 40 proc. rocznie. Ryzyko korekty jest spore” – ostrzega Kolany.
A gdzie leży sufit? Odpowiedź nie jest jednoznaczna. „Możemy nagrywać to w samym szczycie hossy i długo nie zobaczyć 4 tys. dolarów za uncję. Ale jeśli historia z lat 70. miałaby się powtórzyć, to złoto wciąż ma przestrzeń do wzrostów” – dodaje.
O tym, kto dziś napędza zakupy metali, jaką rolę odgrywają fundusze ETF i dlaczego srebro bywa bardziej „dzikim” aktywem niż złoto, posłuchasz w najnowszym odcinku „GPW – Gospodarczego Punktu Widzenia”.
Zapraszamy!

